TAM, GDZIE KOŃCZY SIĘ TURCJA CZ. 2/2

Zeszliśmy w boczne uliczki, podziwiać klimat miasta. Wypatrzyliśmy schody, z nich zrobiliśmy zdjęcie, które stało się wizytówką naszego wyjazdu. Dopiero w tamtym momencie poczuliśmy, jak wiele osiągnęliśmy, a jednocześnie, jak absurdalny jest nasz wyjazd. W umysłach cofnęliśmy się do podstawówki i gimnazjum, gdy czytaliśmy te wszystkie wzmianki o jakiś abstrakcyjnych terenach, gdzie przez tysiąclecia rodziła się kolebka i historia znanej nam cywilizacji. To wszystko gdzieś tam daleko na wschodzie, gdzie nigdy w życiu nie będziemy. Tymczasem jesteśmy. Dotarliśmy tutaj podczas naszej pierwszej w życiu podróży autostopem, stoimy z naszym psem, kundlem adoptowanym ze schroniska. Stoimy i patrzymy na setki tysięcy kilometrów kwadratowych, nazywanych kiedyś Mezopotamią – CZĘŚĆ 1 RELACJI TUTAJ

Ale nie było czasu na sentymentalne pierdoły, trzeba było wydostać się z tego piekarnika o temperaturze 50 stopni. Aczkolwiek klimat był przyjemniejszy niż w Diyarbakir. Tutaj, w Mardin, powietrze było bardziej suche i w cieniu było nawet całkiem przyjemnie. W nasłonecznionych miejscach czuliśmy się już jak mrówki palone przez sadystyczne dziecko przy pomocy lupy powiększającej. Na szczęścia nasza trasa była dość dobrze zacieniona, bo słońce już dawno chyliło się ku zachodowi. Po drodze wypatrzyliśmy „Tourist Information”. Przeszczęśliwi weszliśmy do środka. Okazało się, że to najzwyklejsze biuro podróży i nikt nie mówi po angielsku. Rozgoryczenie zmotywowało nas do porzucenia wszelkich nadziei na kontakt Murata. Po chwili udało nam się znaleźć działającą piekarnie, nie taką, jak poprzednich 5, które były po prostu otwarte. W tej, łaskawie, dało się coś kupić. Niestety znowu przyczepiły się do nas dzieci, ale te były znacznie spokojniejsze, niż rówieśnicy z Diyarbakir. Po kilkuset metrach znudziliśmy im się.

Jednocześnie szliśmy i łapaliśmy stopa, bo prawie nikt tamtędy nie jechał. Liczyliśmy, że na następnym skrzyżowaniu dróg będzie choć trochę lepiej. Niestety zabudowania się skończyły i szliśmy w pełnym słońcu. Snupka musieliśmy nieść, bo nie był w stanie iść po nagrzanym chodniku. Doszliśmy do drogi schodzącej w dół zbocza, jednak było tak późno, że większość osób skończyła już swoje prace i wróciła do okolicznych miasteczek i nowej części miasta położonej na dole.

Auta pojawiały się z częstotliwością jednego na 3 minuty, a może nawet rzadziej. Kultura i zwyczaje musiały być tutaj już trochę inne, bo w zachodniej Turcji dawno ktoś by się dla nas zatrzymał. Powoli, z kilkuminutowymi postojami w każdym zacienionym miejscu, schodziliśmy na dół.

W końcu zatrzymał się samochód. W środku młoda para. Zdziwiliśmy się, bo mijali nas chwilę wcześniej. Okazało się, że zawrócili specjalnie po nas i faktycznie byli  „młodą parą”, a raczej mieli się nią stać za kilka dni. Dlatego się zresztą zatrzymali – jak tłumaczyli – chcieli podzielić się swoim szczęściem oraz uznali, że sprawienie dobrego uczynku, będzie dobrym początkiem ich nowej drogi życia. Jak sami przyznali, normalnie nikogo nie podwożą autostopem. Zapytali dokąd jedziemy. Oznajmiliśmy, że do jeziora Van. Mężczyzna przysięgał, że gdyby nie spotkanie organizacyjne związane ze ślubu, które mają za 2 godziny, to zawiózłby nas tam osobiście. Uspokoiliśmy, że wystarczy jeśli zawiezie nas tylko na główną drogę w jakieś dobre miejsce do zatrzymywania pojazdów. Jechaliśmy z nimi dosłownie kilka minut, ale przyszła żona zdążyła pokazać nam zdobioną na złoto suknię, którą właśnie odebrali od krawcowej. A mąż (mówił trochę po angielsku) opowiedzieć historię, jak się poznali. On był lekarzem ze Stambułu i przyjechał dwa lata wcześniej na praktyki do Mardin, gdzie ona mieszkała i pracowała jako pielęgniarka. Chyba całkiem szczęśliwa historia, bo jestem pewien, że wciąż wiele małżeństw w Turcji jest ustawianych przez rodziny, a nie przez miłość. Nie mogliśmy do końca zrozumieć, jakiego są wyznania i kiedy mają ślub. Cały czas mówili coś o dniu następnym, ale mówili też o oficjalnym spotkaniu rodzin, a nie samym ślubie. Chyba nie byli muzułmanami, bo ślub w ramadan byłby kiepskim pomysłem. Aczkolwiek może tylko w naszym przekonaniu.

Zajechaliśmy na stację benzynową, tuż za miastem. Gdy tylko się zatrzymaliśmy, mężczyzna zapytał co lubimy, to nam kupi. Gdy oznajmiliśmy, że nic nie potrzebujemy i jesteśmy mu bardzo wdzięczni za samą podwózkę, by się nie martwił, to on odpowiadał, że to jego obowiązek i bardzo chce nam pomóc. Jest mu przykro i wstyd, że nie może nas zawieźć dalej, więc nie może nas tak zostawić. Nie wiedzieliśmy co robić, ale uznaliśmy, że to chyba naprawdę ważne dla jego sumienia. Poprosiliśmy o popularny w Turcji sok z wiśni.

Pan młody wrócił z czteroma sokami, sześcioma butelkami małej wody i ciasteczkami. Przeprosił, ze nie ma nic więcej do jedzenia, ale Ramadan… Otworzył bagażnik i pytał czy nie potrzebujemy koca, zapytał nawet czy potrzebujemy pieniędzy. Wyjaśniliśmy, że wszystko mamy, że całą drogę z Polski przebyliśmy w ten sposób i tak spędzamy wakacje. Para nie mogła zrozumieć, dlaczego to robimy, jakim cudem jeszcze żyjemy i jesteśmy tacy radośni. Mężczyzna powiedział kasjerowi, by pytał się każdego następnego klienta – czy nas nie zabierze. Zakochani zapisali nam swojego maila i poprosili o wiadomość, że nic nam się nie stało. Do dziś mam ogromne wyrzuty sumienia, że zgubiliśmy tę kartkę wraz z moim paszportem, ale nie uprzedzajmy faktów.

Podarunki były o tyle wspaniałe, co problematyczne. Gdzie upchnąć i nosić 7 litrów dodatkowego obciążenia. Nawet nie mieliśmy jak zostawić części, bo nie chcieliśmy, by pan młody dowiedział się o tym kiedyś od kasjera. Od razu wypiliśmy więc jeden sok, póki był jeszcze pysznie zimny. CZEMU W POLSCE NIKT NIE SPRZEDAJE SOKÓW Z LODÓWKI W LATO?! Snupi momentalnie wychliptał butelkę wody. Naładowani pozytywnymi emocjami, zaczęliśmy dalej łapać stopa. Wszystkie miejscowości po drodze miały niesamowity klimat spokoju i zżytej społeczności. Z kilkoma przesiadkami dojechaliśmy do Midyat. Wylądowaliśmy na głównej drodze. Standardowo wszystko było zamknięte, a ludzi mnóstwo. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ale nie mogliśmy tutaj zostać. Nie wyglądało to na miejsce, gdzie znajdziemy tani nocleg, jeśli w ogóle jakikolwiek.

Cień?! Dajcie mi cień!!!
Cień?! Dajcie mi cień!!!
012
001
Drogowskaz w Midyat

Nie było osoby, która by na nas nie spojrzała. Chyba dawno nie widzieli hasającego luzem turysty. Przegraliśmy pojedynek ze słońcem, już prawie chowało się za horyzontem, a to oznaczało, że wszyscy miejscowi szykują się do jedzenia. Teraz liczyliśmy już tylko na podjechanie chociaż kawałek bliżej bezludnych terenów, gdzie rozbijemy namiot.

Zatrzymał się samochód z mężczyznami, jechali do miejscowości Batman. Tak, tak właśnie nazywa się miejscowość. Nazwa pochodzi od rzeki, a ta z kolei nazwę zawdzięcza górze Bati Raman. Okolica słynie ze złóż ropy naftowej. Zanim jeszcze dojechaliśmy do Batman, minęliśmy Hasankeyf. Starożytne miasto, częściowo wydrążone w skałach, z pozostałościami starożytnego mostu na Tygrysie. Wszystko to zostanie niebawem zalane wodami sztucznego jeziora, które powstanie w wyniku budowanej tamy.

W Batman znajdowała się siedziba firmy, która zajmuje się budową dróg, a jej szefem był nasz kierowca. Jego pracownik Rachid znał perfekcyjnie angielski. Po pół godziny intensywnej rozmowy, w której Rachid wszystko tłumaczył, szef przyznał, że nie chciał nas zabierać, ale właśnie Rachid go namówił. Ponieważ źle się z tym czuł, zaprosił nas na kolację i zaproponował nocleg na terenie firmy.

Firma okazała się ogromnym przedsiębiorstwem, z kilkudziesięcioma betoniarkami i mnóstwem innych pojazdów. Posiadała duże zaplecze biurowo-mieszkalne. A my myśleliśmy, że będziemy nocować w namiocie na terenie firmy albo na jakieś niewygodnej kanapie. Tymczasem dostaliśmy własny pokój z klimatyzacją, prysznicem i pojemną PRALK – OOOO TAAAK. Cieszyliśmy się jak dzieci, bo kilka godzin wcześniej byliśmy załamani. Co za ulga: jednak się umyjemy, naładujemy telefon (który jest jednocześnie naszą nawigacją i aparatem fotograficznym), upierzemy rzeczy i odpoczniemy. Gdybyśmy zmuszeni byli spać w namiocie, to rano nie wyszlibyśmy ze śpiworów, bo brudne ciała przykleiłoby się do nich na stałe 😀

Autostop to taki szybki kurs życia, który uczy, że po każdej burzy wychodzi słońce. Często złe sytuacje są nie do przewidzenia i nie powstają z naszej winy. Jednak nie ważne jak trudno nam jest w danej chwili, nie wolno się poddawać, zamiast tego musimy iść do przodu. Bo jedno wydarzenie, jedna chwila mogą sprawić, że z tragicznej sytuacji, wszystko skończy się pomyślnie. A trudne chwile z czasem okażą się wartościowymi lekcjami, by sukces mógł mieć sens i wartość. Nie jest istotne, czy naszym zmartwieniem jest drobnostka, jak brak czystych ubrań, czy poważna choroba. Przecież te sytuacje, nie mają innych mechanizmów działania.

Zaproszono nas do firmowej stołówki. Pracownicy zasiadali właśnie do kolacji. O ile podczas ramadanu którykolwiek z posiłków można nazwać mianem „kolacji”. Porcja składała się z zupy z cieciorki, drugiej jogurtowej zupy, przypominającej ayran (jogurt do pica), potrawki mięsno-warzywnej, przyprawionego ryżu oraz chleba w stylu pita, który Turcy jedzą do wszystkiego. Towarzyszył nam Erkan, młody Turek, który mimo iż nie mówił po angielsku, został mianowany naszym opiekunem. Dogadywaliśmy się z nim całkiem sprawnie, głównie za pomocą translatora google. Po kolacji przeszliśmy do pomieszczeń biurowych i rekreacyjnych, pełnych wygodnych, skórzanych sof oraz z wielkimi plazmami i stołem bilardowym. Dołączyli do nas także inni pracownicy, którzy byli bardzo ciekawi nas i Snupiego. Oprócz Rachida i Yilmaza nikt nie mówił po angielsku, a mimo to, byliśmy w stanie się porozumiewać i sporo rzeczy o sobie nawzajem dowiedzieć. Nie bez znaczenia było to, że z każdym dniem nasz zasób tureckich słówek się powiększał, co też ułatwiało nam komunikację a także mobilizowało do nauki.

003
Chyba najsmaczniejszy posiłek, jaki jedliśmy w Turcji. Bo najlepsze tureckie jedzenie jedliśmy w Bułgarii, już w drodze powrotnej do Polski 😀
004
Jak zaczniesz głaskać Snupka, to nie da Ci spokoju…

Wszyscy byli bardzo nami i naszą podróżą zainteresowani, nie mogli się nadziwić, że robimy to autostopem i się nie boimy. Bo to przecież: tak daleko, bo Iza taka delikatna, bo jest z nami pies. A gdy im opowiadaliśmy, że takie podróżowanie sprawia nam dużo radości , że poznaliśmy mnóstwo ciekawych ludzi, że podróżowanie po Turcji przebiegało sprawnie i bezproblemowo, że Turcy są bardzo życzliwi, to zgromadzeni tak po ludzku i serdecznie się z tego cieszyli, byli też dumni ze swoich rodaków. Przy rozmowie cały czas popijaliśmy mocną, świeżo parzoną herbatę. Nowe porcje co chwile przynosił przemiły, niski mężczyzna. W końcu zapytaliśmy, czemu tylko on biedny ciągle chodzi parzyć kolejne herbaty i nie usiądzie chociaż na chwilę. Okazało się, że zatrudniony jest w tej firmie właśnie do tego i tylko do tego. A pracy nie miał wcale mało, bo zaparzał ponad 2 tys. herbat dziennie. Wieczór spędziliśmy rozmawiając o Kurdach, propagandzie panującej w Turcji, przyjaźni Kurdów z Turkami i muzułmanów z chrześcijaninem. A także o podejściu Turków do psów.

Snupi czuł się tam bardzo dobrze. Latał wesoło po firmie, szukał pieszczot u pracowników. Gdy podchodził do jednego, który się go bał i uciekał przed nim, to razem wywoływali salwy śmiechu u zgromadzonych. Wielu wyznawców islamy uważa psy za nieczyste, dlatego nie chcą mieć z nimi styczności. O ile w Koranie niewiele jest na temat psów, to tzw. hadisy wykształciły w wielu krajach muzułmańskich negatywny stosunek do psa. W samej Turcji jeszcze na początku XX wieku psy były przyjaźnie traktowane, bo stanowiły naturalnych czyścicieli – sprzątających duże miasta z resztek jedzenia. Ostatecznie w Turcji poznaliśmy tak wielu ludzi i spotykaliśmy się z tak rozmaitymi reakcjami, że nie da się jednoznacznie określić stosunku Turków do psów. Faktem jest, że na ulicy wielokrotnie spotykaliśmy się z sytuacjami, że na widok Snupiego ludzie umykali na drugą stronę ulicy, bądź chowali się za innymi. W skrajnych przypadkach kobiety, wzdrygały i piszczały, kilku młodych mężczyzn też miało podobne reakcje 😀

Zasnęliśmy błyskawicznie i spaliśmy dość długo. Niestety tak długo, że nie załapaliśmy się na śniadanie, bo słońce już wstało. Szefa i Rachida już nie było, ale Erkan dostał on nich polecenie pokazania okolicy. Powiedział, że nie musimy się spieszyć, więc postanowiliśmy wykorzystać szlauch i umyć Snupiego. Po 5 minutach kąpieli, z niedowierzaniem patrzyło się na nas z 20 osób. Przyzwyczajeni do widoku bezdomnych psów, brudnych i żyjących własnych życiem, nie mogli pojąć, że zwierzę może być czyste, przyjemne w dotyku i wytresowane. Ciekawe, czy któregoś z mężczyzn olśniło, że też by mógł to zrobić z jakimś okolicznym psem.

Oprócz Erkana na wycieczkę ruszyło jeszcze 2 pracowników, którzy nie mówili po angielsku ani nie zostali do tego oddelegowani przez szefa, ale chyba zwietrzyli okazję porobienia czegoś ciekawego i postanowili ją wykorzystać. Pojeździliśmy chwilę po Batmanie, podjechaliśmy do parku, gdzie każdy z każdym musiał zrobić pamiątkowe zdjęcie, a potem chłopaki zawieźli nas aż 35 km do starożytnego mostu Malabadi. Tam znowu odbyła się sesja zdjęciowa. Chłopaki wywieźli nas potem na skrzyżowaniu głównych dróg. Stąd do miejscowości Tatvan, nad jeziorem Van, mieliśmy już tylko 130 km.

Powoli opuszczaliśmy już tereny zdominowane przez ludność pochodzenia kurdyjskiego. W zachodniej Turcji wszyscy odradzali nam przyjazd tutaj. Przekonywali, że Kurdowie to sami terroryści, że możemy mieć z nimi problemy, jeśli nie wyznajemy islamu. Wszystko okazało się nieprawdą. Kurdowie okazali się jednymi z najbardziej inteligentnych turków, jakich spotkaliśmy, no za wyjątkiem dzieci z Diyarbakir 😀 Okazało się też, że bezproblemowo, a nawet w zgodzie i przyjaźni żyją tutaj ze sobą różne nacje i wyznawcy różnych religii. Niestety propaganda w Turcji jest potężna. Do tego stopnia, że gdy byliśmy jeszcze w Kapadocji, w wiadomościach mówili o zamachu w Wan, gdy dotarliśmy tam tydzień później, nikt nic o żadnym zamachu nie słyszał. Jestem przekonany, że turecki rząd sam podjudza napięcia i pozwala im się rozwijać na peryferiach, by nimi uzasadniać swoją autorytarność. Z uwzględnieniem tej poprawki czytam o wszystkich zamachach terrorystycznych i nieudanym zamachu stanu, które ostatnio miały miejsce w Turcji.

006
007
Most Malabadi
008
010
009

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *